Tego dnia migotliwe promienie wczesno-wiosennego słońca sprawiły że Rosie na chwilę zapomniała o wszechobecnym chłodzie i pokrywającej ziemię lodowej skorupie. Pomysły na spędzenie dnia pączkowały w wyobraźni jak wyrastające na piecu drożdże a chęć do działania wypełniała każdą komórkę jej małego ciałka. Wyciągnęła z szafy ciepły sweter, a w starej encyklopedii znalazła zasuszone zeszłego lata płatki kwiatów.
Wyobraziła sobie że jest Anią Shirley, w końcu łączyły je piegi i ognisty kolor włosów, (które co prawda mogłyby być bardziej kasztanowe...)
Przechadzała się po zaniedbanej polnej dróżce zagubionej gdzieś na Wyspie Księcia Edwarda. Spędziła tam cudowny, leniwy dzień wśród kwitnących drzew, przechadzając się po miękkim dywanie z wiosennej trawy, słuchając arii owadów w koronach jabłoni i wdychając cudowny zapach rozgrzanej słońcem ziemi.
Dopiero zachód słońca przywrócił ją do rzeczywistości i przypomniał słowa Ani:
"Najgorsze jednak w wyobraźni jest to, że przychodzi chwila, w której trzeba przerwać marzenie, a to bardzo boli."
Anne of Green Gables
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz